Pierwsze koty za płoty...
Zdenerwowanie, pustka, ciągła myśl, że mnie coś ominie…
Czy takich skutków spodziewałam się po odstawieniu mediów społecznościowych? O takich między innymi czytałam.
Mnie jednak nic takiego nie spotkało.
Jedna trzecia wyzwania za mną i jak się okazuje wyzwanie, na tę chwilę, nie jest dla mnie wyzwaniem. Nie wiem, kiedy zleciało 10 dni. Nie liczyłam, nie patrzyłam w kalendarz. Po prostu żyję dalej jakby nic się nie zmieniło, poza tym, że nic PRZYPADKIEM nie kradnie mojego czasu.
Przez cztery dni miałam odruch sięgania po telefon z byle powodu. Ale też tylko przez pierwsze 2-3 dni pojawiała się chęć sprawdzenia co się dzieje na Facebooku. Raz jedyny, kiedy zrobiłam piękne, jesienne zdjęcie z synem, miałam ochotę wślizgnąć się na Instagrama.
Z telefonu korzystam nadal i czas, w którym go używam nie skrócił się szczególnie. Nie ukrywam, że trochę też mi na tym zależało, ale to była drugorzędna sprawa. Ważniejsze jest to, że zmieniły się czynności jakie na nim wykonuję.
Z jakich aplikacji korzystam najczęściej?
- Netflix – standardowo do przygotowania i zjedzenia obiadu odpalam serial, zdecydowałam się jednak na coś, czego jeszcze nie widziałam, w klimacie, który lubię.
- Whatsup – łączenie się z rodziną i znajomymi. Nadal w użyciu. Nie przeginam z nim, nie wiszę, nie są mi podsyłane informacje, których nie chcę. To rozmowy, połączenia video, załatwianie spraw.
- Wykop.pl – mąż mnie kiedyś nim zaraził i tak zaglądam raz na jakiś czas w poszukiwaniu ciekawych artykułów.
- Chrome – czyli standardowa przeglądarka: aktualnie poszukuję artykułów i publikacji dotyczących ważnego dla mnie tematu, więc raz na jakiś czas posiedzę trochę dłużej. Ach, i słownik synonimów w dość częstym użytkowaniu.
Zmiany?
Nie jestem rozpraszana przez komunikaty ani chęć otworzenia aplikacji, która zatrzymuje mnie na dłużej niż bym chciała. Nie atakują mnie reklamy, grupy, strony. Nie jestem bombardowana przez powiadomienia. Wiem co dzieje się u moich bliskich znajomych, bo sami mnie o tym informują, jeśli czują potrzebę lub sama o to pytam. Spędzam czas produktywnie choć nie cisnę siebie o to, że każda minuta musi być wykorzystana ambitnie i maksymalnie. Skupiam się na pracy (piszę dużo, choć nie tu), a po niej potrafię wyluzować głowę i w 100% zająć się dziećmi czy obejrzeć to, na co mam ochotę, bez zbędnych wyrzutów sumienia. Telefon zdecydowanie częściej leży "gdzieś tam".
Tak, tego mi było trzeba.
P.S. Jakie to dziwne, kiedy na koniec dnia telefon ma jeszcze 50% baterii :D